11/09/2007

27/10/07 Phoenix

Podczas ostatniego śniadania pozbywamy się resztek amerykańskiego prowiantu. Plan mamy praktyczny - najpierw dworzec Greyhounda, ważymy ciuchy. Nie chcemy ryzyka. Po przygodach Damiana, który fuksem wepchnął 35-cio kilogramową torbę do autobusu w drodze do Chicago...
Jedziemy do centrum, jednak nie mamy ochoty (siły?) czegokolwiek zwiedzać. Mało nam już na tym zależało. Poza tym mieliśmy kilka spraw organizacyjnych do załatwienia. Pierwsza - koce, śpiwory i inne niepotrzebne nam rzeczy. Zostawiamy to wszystko w punkcie Salvation Army gdzieś w północno-zachodnim Phoenix. Całość wyglądała jak kolejna wyprzedaż garage sale. Nasze rzeczy były rozchwytywane zanim doszliśmy do samochodu zostawionego po drugiej stronie ulicy.
Druga sprawa - Sonata. Po solidnym myciu i odkurzaniu wreszcie wygląda jak ta z Denver. Kierujemy się w środek miasta. Wybieramy knajpę na ostatnią buffet-wyżerkę w Stanach. Trafiamy idealnie. Old Country Buffet. Nareszcie sektor napojów jest całkowicie dostępny dla klienta...

Zwiedzamy jeszcze malowniczy park Encanto, odliczając czas do odlotu. Jeszcze jeden podjazd na dworzec autobusowy, tym razem na ostateczne ważenie i ubranie "ciężkich" ciuchów na siebie. Niezbyt przyjemna sprawa - ponad 25 stopni, a my w dżinsach, bluzach i polarach...

Jedziemy na lotnisko, gdzie oddajemy naszego wysłużonego Huyndaia...
zasadnicza część podróży, w towarzystwie samochodu, dobiega końca. Spisał się bez zarzutu. Wynik: 6657 mil.

Na lotnisku jeszcze jeden przebój - jak wspominałem, w Ennis Damian kupił sobie podkowę. Chcąc uniknąć zbędnych kilogramów w torbie, wpakował ją po prostu do kieszeni kurtki. W szaleństwie jest metoda - kontroler przepuszcza terrorystę z żelazem, podpytując nas przy tym o bigos i polskie gołąbki.

Lecimy na wschód, upał Arizony zamieniamy w nowojorską jesień.

Phoenix, niedaleko Encante Park

0 comments: