11/17/2007

19/10/07 Six Flags Magic Mountain

Wideo, które zamieściłem we wczorajszym poście, nagrało dwóch jankesów, którzy zaliczali przejazd nie po raz pierwszy.

I teraz rzecz, w którą trudno będzie niektórym uwierzyć - do Six Flags Magic Mountain , jednego z największych parków rollecoasterów, nie zabieramy aparatów. Nietrudno opisać rollercoastery. Zrobić "filmiki" jeszcze łatwiej. Tyle że zdjęcia i opis nie oddadzą przeżycia przejazdu na Tatsu, gdzie siedzi się głową do przodu.








czy X², gdzie siedzenia ustawione są na zewnątrz szyn, mając dzięki temu możliwość obrotu o 360 stopni...








Six Flags jest odpowiedzią kompanii Warner Bros. na Disneyland pod Los Angeles i Sea World w San Diego. Odpowiedzią całkiem udaną.

Z parkingu pod kompleksem można iść pieszo tylko pod warunkiem, że zajedzie się tam wcześnie rano. Wtedy spacer może nie przekroczy 10-ciu minut. Autobusy z pasażerami jeżdżą tu jak na lotniskach.

Ponieważ jesteśmy żółtodziobami w tej kwestii, bronimy poglądu, że najlepsze wrażenia są przy pierwszym przejeździe. Potem jest tylko oczekiwanie (rodzaju "oh, here it is...") na konkretny skręt i pewnego rodzaju znużenie.

Wielkie halo Six Flags - Superman, okazał się według nas największą klapą. Najpierw napięcie rośnie - wchodzi się do komnaty na Kryptonie, gdzie klimatyzacja szroni ramiona. Potem wsiadasz do kolejki, a ta wystrzeliwuje Cię z jakimś tam rekordowym przyspieszeniem, osiągając jakąś tam rekordową prędkość 100 mil na godzinę, po czym wracasz tyłem do kierunku jazdy i chce ci się rzygać. Nudno.

Niezłą jazdę mieliśmy za to w Gotham City. Batman. Udało nam się usiąść w pierwszych wagonach. Na domiar dobrego było już ciemno...
Konstrukcja tego coastera pozwala na lot bardzo blisko gruntu, mijając co chwilę wielkie słupy podtrzymujące kolejkę. Niby standard, ale te słupy przelatują obok ciebie na odległość nosa. Jeśli doda się do tego sytuację po zmroku, gdy widzisz je na pół sekundy przed minięciem, możesz zaaplikować sobie niezłą porcje ulubionych hormonów...

Wcześniej, dla odpoczynku, sprawdziliśmy "średnią" w skali kolejkę - Gold Rusher(Poszukiwacz Złota):




Wagoniki ciasne, jesteśmy chyba najstarszymi klientami tej trasy. Lekko i przyjemnie, choć dzieciaki piszczą gorzej niż dorośli na gigantach. Potem poszliśmy na grupową randkę - Log Jammer. Wsiada się parami do pustych pniaków i romantycznie sunie się po wodzie.


Chłopaki pobiegli jeszcze na Ninję, ja odpuściłem w chwili słabości.

Najwięcej frajdy zrobił na nas Goliath.





Po pierwsze, jedzie się nim aż 3 minuty (Tatsu tylko 1:40), mnóstwo spadów, skrętów...po drugie, ma "klasyczny" design. Zrobiliśmy na nim dwa podejścia. Przy drugim usiedliśmy w wagoniku razem z dziewczynami z high school. Przejeżdżając przez tunel, w którym robią zdjęcia (schodząc z kolejki można je wywołać ad hoc, za jakieś 20$...), mamy zmasakrowane przeciążeniem twarze,a ręce powyginane od kurczowego trzymania się krzesełek. Widzimy to właśnie na tych zdjęciach. Za to dziewczyny z tyłu nie tylko doskonale wiedziały gdzie strzelają foty, ale postarały się też o gest znany z reklam pewnej marki odzieży...
Pod wieczór zaczęło być groźnie. Na wąskich przejściach i ścieżkach puszczano sztuczny dym, do tego liczna grupa przebierańców straszyła ludzi, włażąc niemal na plecy lub podjeżdżając pod nogi na rolkach puszczających iskry. Wiadomo, zbliża się Halloween.

Park jest duży, możecie go prześledzić tutaj, ale uprzedzam, że mapka jest dalece umowna :)
Do przyjrzenia się konkretnym rollercoasterom, zapraszam na specjalną stronę http://www.rcdb.com/. Jeśli ktoś chce zobaczyć kilka filmów, podrzucam skrót na materiały zamieszczone w you tube.

Wyjechaliśmy z parku grubo po 20.oo, silny ból głowy po tym wszystkim. Odpuściłem chyba dwa coastery, chłopaki wzięli wszystkie, w które można było się zmieścić. Szacunek.

Dzień kończymy szybką kolacją w jakimś fast foodzie i pakujemy się do motelu.

Jutro LA.

0 comments: