11/24/2007

12/10/07 Seattle

Zostawianie samochodu na parkingach przy większych stadionach okaże się świetnym pomysłem, który będzie specjalnością Damiana, który wyszuka baz w San Francisco i Los Angeles.

Od około 7.oo rano, z dworca zaczynają wychodzić ludzie i intensywnymi seriami mkną ku centrum. Dołączamy.

Pogoda - mleczne zachmurzenie, czyli normalnie. Seattle - "brama do Alaski" określane jest także jako "miasto deszczu". Drugi pseudonim jest mylący, gdyż deszczu pada tu mniej niż w Nowym Yorku, czy Atlancie. Za to chmury mogą tu przesiadywać średnio 226 dni w roku.
Śniadanie zaliczamy w jakimś kanapkowym barze i trochę senni kierujemy się w stronę portu.


Tam natrafiamy na awangardowy Olympic Park... Po spacerze w parku kierujemy się ku kulturalnemu centrum, zmierzając prosto pod symbol Seattle, Space Needle.

Space Needle

Tam lekcja dla polskich "skyscrapers": okazuje się, że z powodu złych warunków pogodowych, bilet kosztuje 50% ceny. Wiktor wchodzi, my w trójkę decydujemy się na zwiedzenie futurystycznego gmachu naprzeciwko "Igły".

Muzeum rocka. Widok ze Space Needle

Ten gmach to wielkie muzeum muzyki rozrywkowej. Spędzamy grubo ponad trzy godziny. Plan muzeum tutaj (pdf). Dużym, ale zrozumiałym minusem jest zakaz wnoszenia wszelkich sprzętów nagrywających.

Blues, jazz, Elvis, rock, grunge, hip-hop... cała historia amerykańskiej muzyki ma tu swoją siedzibę. Jedno z pięter w całości przeznaczono na "soundlab" - laboratorium/warsztat interaktywnej nauki muzyki. Można poćwiczyć grę na gitarze, pianinie, perkusji, kreczować na gramofonie, zrobić set didżejski. Świetny jest wielki stół a la kongo lub djembe - "Jam-O-Drum". Ma on przypominać zwiedzającym korzenie rytmu i komunikacji - muzyczną "rozmowę" przodków, którzy grali siedząc wokół ogniska. Zasada jest prosta: nie musisz mieć wielkich umiejętności w graniu. Wystarczy, że słuchasz i odpowiadasz. Tyle ulotka informacyjna. W rzeczywistości wielu grających fascynuje się raczej kolorami, które pojawiają się pod dłonią po uderzeniu, niż jakąś "rozmową" z podobnym sobie na drugim końcu stołu.

Muzeum rocka połączone jest z mniejszą wystawą science-fiction. Rewelacja. Mnóstwo plakatów, książek, w tym angielskie wydania Lema. (Na liście gwiazd i "mainstreamu" nie ma jeszcze jego następcy Dukaja). Pełno rekwizytów z planów filmowych. Broń, kostiumy, a przede wszystkim manekiny. Gwiazdami wystawy są wielka królowa z drugiej części
Obcego Jamesa Camerona i Chewbacca z Gwiezdnych Wojen Johna Lucasa.

Cały kompleks muzyczno-fantastyczny przynosi grube dochody. Jako instytucja o charakterze non-profit, pomaga miastu i to znacząco. Rocznie ozdobywa środki w wielkości ponad 580 milionów dolarów.
Po wizycie w muzeum jedziemy w czwórkę do centrum. Wypogodziło się. Na własnej skórze doświadczamy wpływów działań takich funduszy (pośrednio oczywiście). Seattle dba o mieszkańców. W godzinach 10.oo - 17.oo (nie pamiętam dokładnych godzin) korzystanie z niektórych linii autobusowych/trolejbusowych na terenie "downtown" jest bezpłatne. Po co przeparkowywać się nawzajem, kiedy można jeździć busem? Z dobroczynności władz skwapliwie korzystają wszyscy, w tym mniej zadbani obywatele, i bezdomni rzecz jasna.

Zwiedzamy sławny Pike Place Market, o którym głośno przede wszystkim dla turystów. Wielgachne ryby rzucane są do klientów prosto zza wielkiej lady, przy wiwacie dziesiątek fleszy aparatów. Dla turystów także, jak podejrzewam, zrobiono genialny system paczek, który jest "approved" przez największe firmy przewozowe. Ułatwia to życie turystom i umożliwia paczkom pełnym morskiego zoo wejść bezpiecznie na pokład samolotu.

Jedno z wielu stanowisk z owocami morza w Pike Market

Pozostała część popołudnia zostaje na zwiedzanie indywidualne. Ja idę na spacer po mieście, chłopaki na stadion. Miasto w dużej części utopione jest w remontach, budowach. Chyba przesadziliśmy z oczekiwaniami.

Centrum Seattle. Widok ze stadionu Qwest Field

Późnym wieczorem opuszczamy Seattle. Dochodzi przy tej okazji do pierwszego spięcia w ekipie. Opcja, by zjechać z powrotem na wschód, a od rana pojechać na południe lokalną trasą, staje w szranki z pierwotnym planem autostrady do Portland. Wygrywa plan pierwotny.
Jedziemy więc na południe, do pierwszego tańszego motelu. Ze zmęczenia nie pamiętamy dokładnie w jakim mieście się zatrzymaliśmy. Jutro długa trasa przez Oregon zakończona małym potopem.



Mapa centrum Seattle

0 comments: