11/19/2007

17/10/07 San Francisco

Na rest area sporo samochodów, na oknach pozawieszane ręczniki, kurtki, coś, czym można całkowicie zakryć szyby.
I znowu niepewna pogoda psuje nam nastroje. Ruszamy na zatokę Golden Gate, ku San Francisco. Szybko wpadamy na piękny korek i w ślimaczym tempie czołgamy się aż do mostu. Pogoda poprawia się z minuty na minutę. Thanks, Crazy Horse... Przejeżdżamy przez most Golden Gate!

Jeden z "american dreams" polskiej turystyki zrealizowany... Most, jak i cała zatoka, często skrywa się pod mgłą, dając okazję do produkcji atrakcyjnych widokówek. Mgła była przyczyną przeoczenia zatoki przez takich tuzów żeglarstwa jak Juan Rodríguez Cabrillo, czy Francis Drake. Odpowiedzialna jest za to Dolina Kalifornijska (Central Valley), której częścią jest zwiedzana wczoraj dolina San Joaquin.
Z meteorologicznego punktu widzenia sprawa jest dość prosta: wysokie temperatury w dolinie (zwłaszcza latem) powodują unoszenie się mas powietrza. Przyczynia się to do powstawania silnych prądów wiatru na Pacyfiku i przesuwania się wilgotnego powietrza na kontynent. Powietrze przeciska się przez wzgórza okalające zatokę, tworząc tu gęstą mgłę, a wielką warstwę chmur na całym obszarze doliny. Na zdjęciach satelitarnych wygląda to niesamowicie:







Przejechać Golden Gate oczywiście nie wystarczy. Wracamy na most bez samochodu. Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć "scenic view" mostu od północy, to może to zrobić tutaj (obraz "dookoła głowy", w formacie quicktime). Sto fotek później jedziemy szukać parkingu, na którym możemy zostawić samochód na cały dzień. Przy okazji przekonaliśmy się jak użytecznym wynalazkiem jest automatyczna skrzynia biegów. Prawdopodobnie wymyślili ją właśnie w San Francisco...Co do parkingu, wybór pada na jeden w wielu w okolicy stadionu. Footbalowego oczywiście. Ruszamy piechotą w kierunku ratusza, mijamy mocno zaniedbane przecznice. Skomentowała to sztuka. Na przecięciu ulic Howard z Szóstą, stoi kamienica/instalacja/rzeźba "Defenestracja".

Na placu ratuszowym decydujemy się na śniadanie. Organizujemy wszystko na trawniku, budząc pewne zainteresowanie wśród kręcących się "bums" - (
a bum - włóczęga, menel). Na placu pełno Japończyków/biznesmenów robiących sobie zdjęcia z ratuszem. Urocze.

Azjaci przed ratuszem

W programie zwiedzania San Francisco nie mamy miejsca na sławne Alcatraz; po pierwsze czas, po drugie byliśmy już w mniej sławnym Deer Lodge. Koncentrujemy się na wędrówce po północno-wschodniej części najgęściej zaludnionego miasta Stanów. Idziemy w kierunku Chinatown, mijamy Telegraph Hill, by dojść na północny brzeg półwyspu, do Marina District.

Telegraph Hill

Nachylenia ulic sięgają nawet 40 stopni. Spacerując (wspinając się) po San Francisco docieramy do słynnej Lombard Street, najbardziej zakręconej ulicy na świecie. Dookoła stoją wypasione domostwa. Trafiliśmy idealnie w porę. Sytuacja kuriozum - roztropny szofer wpakował się długaśną limuzyną w sam środek ulicy i utknął na jednym z zakrętów, nie mogąc wymanewrować.


Parking otwarty jest tylko do 19.oo (potem zamykają cały budynek i nie ma szans na odbiór samochodu aż do rana, co kosztuje biletem na kolejne kilkanaście godzin). Postanawiamy wracać (drugi koniec downtown), fundując sobie przejażdżkę sławnym trolejbusem. (Nie)Przypadkowo wsiadamy w numer 13.

Przystanek początkowy cable cars

Jedzie zbyt wolno, nie zdążymy. Gdy na zegarze zostaje 20 minut, wyskakujemy. Biegniemy ponad 3 kilometry na parking. Czterech gości, ubranych raczej niechlujnie jak na warunki "main street of San Francisco", biegnie gęsiego, pełnym gazem, potrącając przeglądających się w witrynach spacerowiczów. Wyglądało to na ambitną ucieczkę początkujących opryszków, idealne na 'intro' do serialu "Streets of San Francisco"...



Nie obyło się bez strat. Poza granicznym zmęczeniem u wszystkich, Wiktorowi wypada cyfrówka, lądując prosto na betonie. Przeżyła. Na parking dopełzamy równo o 19ej.

Podjeżdżamy raz jeszcze do Mariny, rozejrzeć się - teraz przy sztucznym oświetleniu - po okolicznych rozrywkach dla turystów. W sumie standard: elektronika, żarcie, turystyczny junk.
Tego wieczoru dowiadujemy się, że nie wypali szansa na jutrzejszy darmowy nocleg w LA, znajomy z Mackinaw City ma problem z mieszkaniem, do którego nas zaprosił. Nagle musi się wyprowadzić, bo awaria na osiedlu. Chętnie za to służy adresami hosteli. Można powiedzieć, ze rozwiązał to w czysto amerykańskim stylu, w białych rękawiczkach. Nie ma problemu - na mapie mamy świetnie zlokalizowany Rest Area...
Dzisiaj decydujemy się na nocleg pod SF, a jutro przejażdżka po kolejnym amerykańskim śnie - autostradzie nr 1.







Mapa San Francisco (www.aaccessmaps.com):



1 comments:

Dziza 3 października 2011 09:16  

Jedna z fotek Ci nie działa w tym wpisie