11/14/2007

22/10/07 Zion National Park/Las Vegas

Trasa Denver-Page. Przy najkrótszej opcji - siedmiuset mil, podróż zabrała by nam oficjalnie jakieś 10 godzin. My zrobiliśmy ją w dwa tygodnie, mając na liczniku prawie 5.000 mil. Te dwa tygodnie nie byłyby stracone, gdybyśmy zostali wyłącznie w granicach Utah.

Rano w motelu mamy okazję na pranie. Pralki z bębnami są tutaj rarytasem. W pralniach płacisz za nie więcej niż za typowe maszyny. Te mają w środku śmigło, które łatwiej niszczy ciuchy. Ciuchy takie jak T-Shirty można tu kupować równie często jak płatki kukurydziane. Tak więc w motelu są tylko te śmigła. Na szczęście Amerykanie nie lubią suszyć i prasować. Suche i niewygniecione ciuchy w godzinę, dwie, dzięki automatycznym suszarkom. Późnym ranem ruszamy na zachód, w kierunku Zion National Park. Naszpikowane kanionami-cudami geologii Utah. National Arches Park, Glen Canyon, Canyonlands, Bryce Canyon... My mamy dylemat między tym ostatnim a Zion.
Decydujemy się na drugi, leżący najdalej na zachód, w drodze do Las Vegas. Jest bliżej, będzie więcej czasu na wędrówki. Główna atrakcja Parku, kanion Zion (z herbajskiego -pierwotnie- "wysoki", obecnie "ziemia obiecana") jest niewielki w porównaniu z sąsiadem z południa. 24 kilometry długości, 800 metrów głębokości. Ma za to jeden plus - jest na miarę ludzkich możliwości...




Angels View (fot. wikipedia)

Park w swych początkach nosił inne imię - Mukuntuweap National Monument, jednakże społeczność mormonów, która w połowie XIX wieku jako pierwsza grupa ludzi zachodniej cywilizacji zasiedliła te ziemie , nie akceptowała nazwy indiańskiego pochodzenia. Dla nich były to ziemie raju hebrajskiego. Do parku wjeżdżamy malowniczą Zion-Mt.Carmel Highway. Podobno wschodnia strona Parku jest najciekawszą jego częścią. Wiele tworów na tym obszarze nie ma nadanych nazw. Wschód jest więc dla Amerykanów na pewien sposób nieuformowany/nieznany. Wędrówkę rozpoczynamy od okolic Checkboard Messa (Szachownica) i Sandbluff.

Zion National Park. W tle Checkboard Messa

Wiktor na Sandbluff

Skały kanionu to głównie piaskowiec. Pocierając dłonią, każda skała rozsypuje się na oczach. Z geologicznej perspektywy, liczonej w milionach lat, kanion (ponownie) obróci się w piaszczyste wydmy.

W kanionie obowiązuje zakaz używania prywatnych samochodów. Wgłąb można się dostać tylko na piechotę albo parkowym autobusem. Parki Narodowe USA walczą o byt, któremu zagraża ich własna, ogromna popularność.
Dojeżdżamy do szlaku prowadzącego na Weeping Rock (Płaczącą Skałę). Z daleka wygląda niczym nowotwór z mchu i roślinności. Do zmierzchu poszukujemy "Ukrytego Kanionu" schowanego w onirycznych skalnych korytarzach.

Szlak na "Hidden Canyon"

Wyjeżdżamy z kanionu po zmroku, kierunek Vegas. Wjazd do mekki hazardu ma sens tylko w nocy. Kilkanaście minut poszukiwań noclegu, w końcu zajeżdżamy do motelowej meliny na Tropicana Avenue. Mamy dylemat, który bolał nas już w LA - nie wiemy, gdzie nasze rzeczy będą bezpieczniejsze - w hyundaiu czy w pokoju...

Idziemy na pierwsze rozeznanie terenu. Kicz zalewa nas z każdych stron, a my ledwo co weszliśmy na skrzyżowanie złotego MGM Grand Hotel z makietą Manhattanu...

Hotel/Kasyno "Excalibur" ma skrzyżowaniu West Tropicana Avenue i South Las Vegas Boulevard

Dalej już tylko lepiej - miniParyż, turyści w piżamach (po co się męczyć w ciuchach, i tak zaraz usiądą przy jednorękich bandytach), pełno Meksykanów z ulotkami prostytutek i klubów striptizowych. Dziewczyn nie ma na ulicach, to pewnie efekt kolejnego etapu informatyzacji społeczeństwa... Latynosi stoją wzdłuż największych ulic Vegas i niezmordowanie uderzają o te ulotki kciukami. Brzmią jak nowy, miejski gatunek świerszczy.

Ceny noclegów, wyżywienia i innych niezbędnych do życia potrzeb są tutaj o wiele niższe niż w innych stanach. Nic dziwnego - oprócz pustyni, Nevada nie oferuje nic innego, jedynie turystykę nakierowaną na hazard. Ludzie mają przyjeżdżać po to, żeby zostawiać kasę w dziesiątkach kasyn, a nie w kiepskim żarciu u Chińczyka. (Chińskie buffets mają najtańsze jedzenie pośród innych (meksykańskich, amerykańskich) barów).

Spektaklem przyciągającym największą rzeszę turystycznych kamer i aparatów, to bez wątpienia pokaz fontann hotelu Bellagio w towarzystwie muzyki. Trafiamy na "Time to say goodbye" Andrei Bocelli i "Viva Las Vegas" samego króla Elvisa.

Fontanny Bellagio

Jest to przedostatni wieczór Wiktora z nami. Do motelu wracamy o ludzkiej porze, szykując się na jutrzejsze emocje na "zielonych stołach".





Mapa w formie dynamicznej z oficjalnej strony Parku.

Trasa, dzień 15 (ok. 290 mil):


View Larger Map

0 comments: