11/13/2007

23/10/07 Las Vegas

Dzień w Las Vegas zaczynamy od wielkiej masy betonu - Zapory Hoovera, położonej niedaleko Vegas, ok. 50km na południowy wschód. Jest ona połączeniem Arizony z Nevadą, na ich granicy łączą się także dwie strefy czasowe. Patronem dzieła jest Herbert Hoover, 31. prezydent USA w latach 1929-1933. Przed prezydenturą, Herbert Hoover odegrał kluczową rolę jako główny koordynator projektów dotyczących logistyki, energetyki, systemów irygacyjnych i przeciwpowodziowych. Znany jest także ze swojej działalności humanitarnej. Organizował pomoc dla milionów głodujących w Rosji bolszewickiej. Za jego kadencji wybuchł tzw. Wielki Kryzys, największa klęska ekonomiczna XX wieku. Walczyć z nią będzie także jego następca, Franklin Delano Roosevelt. Herberta Hoovera nie należy mylić z Johnem Edgarem Hooverem, pierwszym dyrektorem sławnego FBI. J.E. Hoover był głową Biura przez prawie 40 lat. Za jego kadencji Biały Dom miał sześciu gospodarzy. To dzięki "obsesji", jak określali współpracownicy Hoovera jego nastawienie do komunizmu, prace Senate Internal Security Subcommittee szły tak dobrze, a ówczesna inwigilacja środowisk opiniotwórczych może służyć innym krajom za wzór.


Fot. Wikipedia


Tama nie wzbudziła w nas nie wiadomo jakiego zachwytu. Ukończony ponad 70 lat temu (1935) projekt Zapory był na ten czas największą elektrownią wodną, a przy tym największą konstrukcją betonową na świecie. Poza rolą dostawcy energii, tama stanowi kolejne centrum turystycznego biznesu. W pewnym sensie jest tu biznes "czysty", bo poza betonem nie ma tu za darmo wiele do oglądania. Bez okularów słonecznych trudno wytrzymać. Bez czapki też. Światło odbite od tej wielkiej ściany może oślepić, temperatura, mimo że mamy październik sięga spokojnie powyżej 30C. Okolice tamy są w głębokim w remoncie, dookoła wszystko rozkopane.



Superman dla jej odbudowy (oczywiście pod przykrywką ratowania Lois Lane ;) ) nie waha się poruszyć nieba i ziemi (gość w chmurach to wielki Marlon Brando):






Wracamy do Vegas. Nadszedł czas na "chińczyka". Kręciliśmy się po mieście dość długo, szukając tego najlepszego. Polska pora obiadowa różni się nieco od tutejszej tradycji lunchu. Między 14.00 a 17.00 w knajpach są pustki, a nas taka sytuacja jak najbardziej urządza. Niestety, pustki dotyczą tak obecności innych głodnych jak i zawartości garnków. W tych godzinach wykłada się lekkie potrawy lub resztki z zeszłego dnia. Nam to nie przeszkadza. Wyżerka za 6 dolców nikomu nie powinna przeszkadzać...
Wprawiliśmy Azjatów w małą dezorientację, żeby nie powiedzieć osłupienie. Kelnerka przyniosła nam rachunek dość szybko, po naszej II rundzie talerzy. Założenie, że zaraz wymkniemy się z knajpy było bardzo mylne. Nie dostrzegła bowiem tego, że nie zjedliśmy jeszcze drugiej części drugiego dania, a po nim czekają na nas desery - pierwszy owocowy, drugi oparty na ciastkach i lodach. W pewne osłupienie wprawiłem też kasjera, którego spytałem, czy mogę sam sobie dolać wody (
to have a refill). Bo po co męczyć kelnerkę, która w tych godzinach może sobie pozwolić na chwilę oddechu? Ten ruch był co najmniej niebezpieczny.

Po skromnym obiedzie postanawiamy spojrzeć wreszcie szczęściu w oczy. Wiktor poszedł się pakować, a mu w trojkę skoczyliśmy do kasyna w hotelu Luxor, pokręcić trochę jednorękich bandytów. Bez wielkich sukcesów (a w Vegas uznaje się tylko jeden rodzaj sukcesu). Ruszyliśmy w górę ku Las Vegas Strip. Dołącza do nas Wiktor i nadchodzi moment wyboru wspólnego kasyna. Decydujemy, że rozbijemy bank w kasynie Ceasar's Palace.



Krótki materiał znad zielonego stołu u Cezara, gospodarzem jest Chris Tucker ;)






Kasyna ulokowane są na parterze i na minusowych piętrach budynku. Klimatyzacja i wentylacja stoi na perfekcyjnym poziomie. Nie czuje się dymu papierosa osoby, która stoi dwa metry od ciebie.

Do ruletki jako pierwszy zasiada Damian, najbardziej doświadczony w ekipie ;).
Zaczął całkiem nieźle, po chwili dołączyłem ja i Darek. Spłukałem się dość szybko i bez historii, Damian po dłuższej walce też poległ z zerem. Za to Wiktor i Darek rozbijają bank. Wiktor zainwestował sześć dolców w jednorękiego. Ten oddał mu najpierw 20$, potem 15$. Posypały się bilony z automatu i gratulacje od innych uzależnionych. Darek wyłożył 20 zielonych, wyszedł ze 180$! Inna sprawa, że straci je w przeciągu kilku piosenek...

Po Ceasar's zwiedzamy kasyno wielkiego MGM Grand Hotel. Tam napotykamy kolejne amerykańskie kuriozum. W szklanej klatce śpią sobie lwy, a do snu kołyszą je nieustanne flesze turystycznych cyfrówek.
Wpadamy też do kilkupiętrowego, firmowego sklepu M&M'sów. Niestety nie ma degustacji.

Odwozimy Wiktora na Central Airport, czeka go lot do Bostonu. Dla niego to koniec tripu. Szkoda.

Od tej pory w trójkę. Ruszamy z powrotem w stronę kasyn. Docieramy na ulicę Freemont, której "experience" to wielki telebim zasłaniający niebo. Reklamy osaczają dosłownie ze wszystkich stron.


Darek na Freemont Street

Po nerwowych naradach wchodzimy do jednego z "klubów". Zabawa okazała się przednia, zwłaszcza dla Damiana i Darka, którzy od tej pory wiedzą, gdzie się zaczyna jeden "song", a gdzie następny. Rozgranicza je kolejne 35 dolców... Widok zniszczonych kobiet wijących się na stole może budzić niesmak (estetyczny). Wielkie zdziwienie wyraziła z kolei kelnerka, która na pytanie "Co do picia?" usłyszała prośbę o czyste Red Bulle. W planie mamy nocny wyjazd z miasta.

Kolację postanowiliśmy przygotować w jakimś zacisznym zakątku. Kilkanaście mil za Vegas znaleźliśmy idealne miejsce. Mały "picnic spot" tuż przy jakimś więzieniu...Przy światłach reflektorów hyundaia wsuwamy sandwicze z najtańszego chleba, do tego ten przeklęty ser i musztarda...Ruszamy na północ. Dojeżdżamy do skrzyżowania niedaleko Amargosa Valley, gdzie kusi nasz solidny zajazd. Sporo RV's i ciężarówek. Okazuje się, że jest lepiej niż dobrze - łazienka plus prysznic za kilka dolców.



Kasyna na Las Vegas Strip:






Trasa, dzień 16 (ok. 150 mil):


View Larger Map

0 comments: