11/08/2007

28-30/10/07 New York

Ostatnie trzy dni w USA spędzamy w "Big Apple" Nowym Jorku.


Z Phoenix przylatujemy wczesnym rankiem, uderza nas różnica temperatur. Ostre październikowe powietrze jeszcze bardziej przypomina o powrocie do Polski. Jakieś perturbacje z lotniskowym metrem, trasa na Mahattan się wydłuża. Zatrzymujemy się w jakimś żałosnym hostelu na północnym Manhattanie. Rejon ten jest mekką większości przyjezdnych z Europy. Tutaj roi się od studenckich hosteli.
Nie ma pokoju dla nas trojga. Ma się coś zmienić pod wieczór. Ósma rano, ruszamy na całodzienny spacer. Zaczynamy od Central Parku, w którym włóczędzy wcinamy śniadanie (bułka, jogurt, banan...).

Central Park

Koncentrujemy się na południowej części dzielnicy.

Popołudnie i wieczór spędzamy na zakupach i nie chodzi tu o zblazowaną Piątą Aleję. Trzech białych chłopców z Europy jedzie sobie do kilkopiętrowego second-handu w dzielnicy Bronx.

---

Następny dzień spędzamy na Brooklynie. Jedziemy aż na półwysep Coney Island. Ponad półtora godziny dziewiątym cudem świata - nowojorskim metrem.


Wcześniej Darek zostawia swoje bagaże w przechowalni na Dworcu Centralnym Port Authority. Dzisiaj jedzie do Filadelfii i nie będzie czasu na powrót do hostelu. Południowy Brooklyn to dzielnica zdominowana przez Rosjan (a bardziej przez ich mafię).

Coney Island

Zwiedzamy zabytkową, choć opustoszałą plażę, dalej jedną z rosyjskich ulic handlowych. Podjeżdżamy metrem pod Prospect Park i zaliczamy szybki lunch w zatęchłym Wendy's . Po kilku minutach spaceru zaczynamy spekulować o wyższości Prospect Park nad przereklamowanym Centralnym. Park brooklyński jest starszy, bardziej dziki, mniej zagęszczony ipodami i ich joggerami. Idziemy w kierunku północnego Brooklynu, do zadbanych Brooklyn Heights, gdzie mieszkały takie osobistości jak Marylin Monroe, czy Walt Whitman.
Tutaj żegnamy się z Darkiem, wraca na Port Authority, dalej do Filadelfii. A my z Damianem ruszymy ku polskiej dzielnicy Greenpoint. Oto fragment artykułu z New York Times z czerwca 1984 roku:
"Manhattan Avenue is the heart of what residents call Little Poland. There are Polish meat stores with strings of kielbasa, bakeries with Polish bread and babkas, supermarkets with Polish pickles, jams, dried soups and sauerkraut."

Little Poland okazała się o wiele bardziej przygnębiająca od polskiego Jackowa w Chicago. Ludzie jacyś smutni, mdli. W Chicago niektórzy byli przynajmniej pijani... W sklepie z ciuchami ekspedienci z trzech stron świata - Stanów, Chin i Polski. W McDonaldzie żywe muzeum/skansen polskości - starsze kobiety powystrajane i wymalowane jakby zaraz miała się odbyć jakaś Parada. Groteska.
Ostatnie godziny w NY spędzamy na Manhattanie. Damian trafia na mecz NHL (zespół New York Rangers) w sławnej Madison Square Garden. Szuka konika z biletami i trafia na gościa, który chce iść na kompromis - on funduje wejście, Damian stawia napoje. W porównaniu z ceną biletu, napoje wewnątrz hali są dość drogie, Damian zostaje przy opcji, ze płaci za bilet.

-----------

Nazajutrz rano znosimy solidną porcję irytacji/upokorzenia. Poranny ruch osiąga swe apogeum. Z czterema wielkimi torbami (nie licząc plecaków i toreb na ramieniu) pakujemy się w środek piekła - metra jadącego do downtown. Rozdrażnienie Nowojorczyków jest umiejętnie maskowane ich wyćwiczoną obojętnością. Niewygoda z powodu kolejnych turystów oszczędzających na taksówce na lotnisko (50 dolców)... Sączy się to wszystko z nerwowego przeciskania się między naszymi bagażami. Trudno. Jeszcze dwie przesiadki, 1,30h jazdy i jesteśmy na JFK International Airport. Nasz trip dobiegł końca.

0 comments: