11/10/2007

26/10/07 Saguaro/Meksyk/Campground

To będzie cholernie długi dzień. Przedostatni na zachodniej stronie U.S, kolejny poświęcony w całości pustyni.
Zaczynamy od podjazdu do Saguaro National Park. Chcemy wreszcie zobaczyć wielkie kaktusy Arizony.

Okazuje się, że te naprawdę wielkie kaktusy "organy" z gatunku Stenocereus thurberi, znajdują się na południu w obszarze Organ Pipe Cactus National Monument, gdzie żyją sobie w stanie dzikim. Saguaro to park kaktusów średnich, co nie znaczy nieciekawych. Objeżdżamy park, w kinie oglądamy film o zwierzątkach... Temperatura powyżej 30 stopni, tak dla przypomnienia.
Postanawiamy uderzyć na ten pomnik wielkich kaktusów. Jest już po 13-ej, a do Parku jest 160 mil. Daleko. Ale w perspektywie mamy granicę z Mexico. Dajemy nieco ciała zatrzymując się po drodze w hipermarkecie. Jedziemy/łamiemy przepisy pustynną drogą stanową nr 86, na której roi się od przygranicznych patroli. Na poboczach wielkie zielone humanoidy z kolcami. Czuje się "obecność" tych roślin. Stojąc z rozpiętymi łodygami wyglądają jak milczący prorocy obróceni twarzą do słońca. Na teren parku wjeżdżamy późnym wieczorem, znowu po zachodzie słońca. Nikogo już tu nie ma, o pracownikach nie wspominając.


Decydujemy się na szybkie zwiedzanie najbliższego szlaku. Mamy szczęście - znajdujemy nasze wielogałęziaste olbrzymy i robimy sobie sesję zdjęciową. Zapału starcza nam do momentu zapadnięcia pełnego zmroku. Z uwagi na ewentualne pająki i inne pluszaki, Damian sugeruje szybki wyjazd z parku. Wielkie szkoda, że nie dotarliśmy tu kilka godzin wcześniej.

Dla zainteresowanych, 8 minut jazdy (nie naszej) po okolicach Saguaro:




Jedziemy na południe, chcemy zajechać na przejście graniczne przy Lee Village. Granica nie jest zbyt gościnna. Bezpańskie psy, pochmurni ludzie w sklepach. Pamiątkowe zdjęcia przy tablicy i w górę.


Po kilkunastu milach autostrada na północ zaczyna się zwężać. Pojawiają się sygnalizatory świetlne, a kilkaset metrów dalej, z mroku wyłania się dwójka strażników Arizony. Szybkie przesłuchanie. Po mojej - pasażera - stronie do okna nachyla się białoskóry jankes, po stronie kierowcy (Darek) - latynos. Pytania padają do Darka, który racze nie należy do tych gadatliwych. Widzę, ze chłopaki zaczynają się zastanawiać, kim my - z tablicami z Colorado - do diabła jesteśmy. Na tylnym siedzeniu budzi się Damian. Wygrzebuje się spod masy bluz i wita nas zaspaną i wygniecioną twarzą. Spalona na brąz twarz i malujące się na niej rozczarowanie...niczym nielegalny Meksykanin, który nie po to zapłacił przewoźnikom, aby go wybudzali na środku pustyni... Na szczęście chłopcy poszczają nas bez większych problemów. Te wciąż przed nami.

Stanową 85-tką dojeżdżamy do autostrady nr 84 (Interstate 8) i walimy prosto w strunę Tucson. Znaleźliśmy tam wielki campground Buena Tierra, w którym na pewno uda nam się wziąć ostatni prysznic. Następny dopiero w NY. Zajeżdżamy na camp, w biurze oczywiście ani widu. Bierzemy więc mapę z pojemnika i szukamy łazienek. Według mapy są na samym środku placu. Jedziemy. Tu stała się rzecz z rodzaju irracjonalnych. Damian podjeżdża samochodem pod samą łazienkę...Po jakichś 3 minutach z piskiem opon podjeżdżają dwa wozy - wielki pickup i osobowy. Kobieta z osobowego krzyczy o paszporty, dokumenty, nie przyjmuje jakichkolwiek prób wytłumaczenia. Policja będzie lada chwila. Dajemy paszporty, tłumaczymy cała sprawę. Niestety, paszporty nie były dobrym pomysłem. Darek ma jeszcze zdjęcia z...no nie wiem skąd, ale tam wygląda jak nie znane nikomu dziecko. Teraz broda i pasek włosów z tyłu głowy...

Na szczęście jej partner wykazuje więcej zimnej krwi. Po gwałtownej wymianie zdań zostajemy odholowani (konwój z przodu i z tyłu) przed bramę campu. Obserwuję gościa w lusterku i widzę, jak naradza się z kobietą via CB. Za bramą dostajemy suchą informację na temat najbliższego truckstopu, w którym wykąpiemy się za kilka zielonych - oni tutaj takich usług nie świadczą.
Gość dziękuje nam za "cooporation" i "positive attitude" co do zaistniałej sytuacji. No problem. Spadamy. Truckstop okazuje się rajem a ziemi. Kilka łazienek, salon masażu, knajpy, sala telewizyjna... Po odnowie biologicznej jedziemy szukać stacji benzynowej. A robi się gorąco - rezerwa paliła się już od dłuższego czasu, do tego elektroniczny pomiar paliwa właśnie się wyłączył. Na szczęście trafiamy na stację, bierzemy jeszcze po herbacie i lecimy na rest area pod Phoenix - nasz ostatni nocleg w Arizonie.



Trasa, dzień 19 (ok. 400 mil):


View Larger Map

0 comments: